Wiem, co mnie tak pociąga w książkach Nothomb. Ich godna pozazdroszczenia zwięzłość oraz pozorna prostota, z jaką są napisane. Zaczynam lekturę i mamroczę do siebie "przecież to każdy mógłby napisać, nawet ja. Przecież tu jest pięć prostych zdań na krzyż". Nie mógłby, oczywiście, to trzeba być Nothomb, żeby tak precyzyjnie, minimalistycznie zbudować świat w pięciu zdaniach. Poznajemy hrabiego Neville, gdy odwiedza jasnowidzkę, która wie, gdzie jest jego córka. Za chwilę się wyjaśnia, że nie chodzi o żadną wiedzę tajemną, wróżka zwyczajnie znalazła dziewczynę w lesie i zabrała do siebie. Na pożegnanie rzeczowo oświadcza hrabiemu, że wkrótce odbędzie się w jego posiadłości przyjęcie, podczas którego zabije gościa. Przyjęcie faktycznie jest w planach, ostatnie przed konieczną sprzedażą rodowego zamku. Morderstwa w planach nie było.
Nothomb otwartym tekstem przywołuje opowiadanie Wilde'a "Zbrodnia lorda Saville'a", nawet otwarcie poleca czytelnikowi zapoznać się z tym tekstem. Przerobiła je na własną modłę, oderwaną od rzeczywistości w ten specjalny Nothombowy sposób. Chyba za to też ją cenię, za niesłychaną wierność sobie, konsekwentne trzymanie się własnej poetyki, niezależność od wszelkich mód, nieuleganie wpływom. Można by jej zarzucić, że się nie rozwija, cały czas pisze tak samo. Zastanawiam się, czy to jest wada. Czy od literatury aby koniecznie musimy wymagać rozwoju.
|